"Bóg, świat, człowiek" - wykład #1 z serii "Jak bronić wiary"
„Ta hipoteza nie była mi potrzebna”. Słowa te wypowiedział ponad dwieście lat temu znakomity matematyk i fizyk Pierre-Simon Laplace. Padły w kurtuazyjnej rozmowie z Napoleonem i dotyczyły traktatu naukowego, Mechanika niebios, który właśnie się ukazał. Napoleon chciał wiedzieć, dlaczego w pracy, której tematem są niebiosa, nie ma ani jednej wzmianki o Bogu. Zaspokajając cesarską ciekawość, francuski uczony nie zdawał sobie zapewne sprawy, że właśnie rodzi się hasło założycielskie naukowego ateizmu.
Od czasów Laplace’a nauka poczyniła niebywałe postępy, ale stan sporu z ateizmem nie uległ zasadniczej zmianie. Argumenty przeciwko Bogu są dobrze znane w chrześcijańskim kręgu kulturowym i wielokrotnie na nie odpowiadano. Dzisiejszą debatę wokół ateizmu cechuje jednak pewne novum, nieznana na Zachodzie od czasów Rewolucji Francuskiej napastliwość jego propagatorów, którym chodzi o coś więcej niż obrona argumentów przeciwko istnieniu Boga.
Nowemu ateizmowi towarzyszy dzisiaj poczucie misji: trzeba wyzwolić rodzaj ludzki z religijnego obłędu. Propagatorzy ateizmu zgłaszają propozycje, które jeszcze dwadzieścia lat temu wydawałyby się niesłychane: wolność od religii jest prawem człowieka; wychowanie religijne jest formą znęcania się nad dziećmi; religia jest przyczyną nieszczęść, wojen, prześladowań, itd.
Za rodzaj manifestu nowego ateizmu można uznać książkę Christophera Hitchensa „Bóg nie jest wielki”. Autor, który wsławił się paszkwilem na Matkę Teresę, z pasją i przyrodzonym wdziękiem tropi teraz i obnaża wszelkie zło, do jakiego prowadzi religia oraz irracjonalność, jaką się kieruje: „religia wszystko psuje” a świat bez niej byłby po prostu lepszy.
Jeśli odłożyć na bok ową misyjną otoczkę ateizmu, to okaże się, że istnieją, bo zawsze istniały, tylko dwa poważne argumenty przeciwko istnieniu Boga, z którymi trzeba się zmierzyć. Pierwszy postuluje, że hipoteza o istnieniu Boga jest zbyteczna, bo nauka całkowicie objaśnia świat. Jest to aforyzm Laplace’a podniesiony do rangi argumentu i za chwilę się nim zajmiemy. Drugi poważny argument, który odkładamy na inną okazję, dotyczy istnienia zła: zło w świecie jest nie do pogodzenia z istnieniem wszechmogącego i dobrego Boga.
Wprowadzenie do naukowego ateizmu zaczyna się zwykle od rysu historycznego. Aby zrozumieć otaczający go świat, człowiek tłumaczył zrazu niezrozumiałe zjawiska interwencją Bożą, a nauka rozwinęła się dopiero wtedy, gdy porzucono wytłumaczenia nadprzyrodzone. Od tej pory obszar nauki stale się powiększał, zaś obszar Bożej tajemnicy nieodwołalnie kurczył. W myśl tego ujęcia, zdani jesteśmy na dwa wzajemnie wykluczające się wytłumaczenia wszechświata: albo nauka albo Bóg.
Takie postawianie sprawy jest dobrym przykładem pomieszania kategorii. To tak, jakby ktoś pytał, czy samochód jeździ, bo rządzą nim prawa mechaniki, czy dlatego, że prowadzi go kierowca. Jedno wyjaśnienie nie wyklucza drugiego: oba są rozsądne, ale na innych poziomach. Pierwsze jest odpowiedzią na pytanie „jak”, drugie na pytanie „dlaczego”. Pierwszy typ pytań jest właściwy nauce, drugi filozofii i teologii. Nic tak nie obezwładnia umysłu jak źle postawiona alternatywa.
Wizja tryumfalnego pochodu nauki, bez pardonu wypierającej Boga ze wszystkich dziedzin życia zbudowana jest na nieporozumieniu. Bóg, którego obsadza się w roli kuratora ludzkiej niewiedzy ma niewiele wspólnego z biblijną ideą Boga Stwórcy. Z kolei za stwierdzeniem, że nauka (w tym kontekście nauki przyrodnicze, takie jak fizyka, biologia i pokrewne dyscypliny) całkowicie objaśnia świat kryje się milczące założenie, że świat jest w całości poznawalny eksperymentalnie, czyli że jest materialny; że wszystko daje się zaobserwować, zmatematyzować i zmierzyć, bo przecież tylko tym zajmują się nauki przyrodnicze.
Jeżeli jednak istnieją rzeczy niematerialne, takie jak prawda, piękno, dobro i miłość oraz cały świat nadprzyrodzony z życiem po śmierci, aniołami, demonami, niebem i piekłem, nie mówiąc już o Bogu, to nauki przyrodnicze muszą być wobec nich bezradne, bo nie posiadają narzędzi do ich badania. Z faktu, że rzeczy niematerialne znajdują się poza polem widzenia nauki nie wynika, że rzeczy te nie istnieją.
Dla ateisty myśl o tym, że mogłyby istnieć prawdy albo obszary rzeczywistości, do których metoda naukowa nie ma dostępu jest horrendalna. I nie tylko dla ateisty. Oszałamiający postęp nauki i technologii mocno oddziałuje na wyobraźnię, rodzi pokusę rozciągania roszczeń nauki na obszary, w których brakuje jej kompetencji: skoro nauka już tyle wyjaśniła, to przecież będzie stale powiększać przestrzeń tego, co da się zaobserwować, zmatematyzować, zmierzyć. Padać będą kolejne punkty oporu: pochodzenie wszechświata, życia, człowieka, świadomości, racjonalności, moralności. Odniesienie do Boga nie będzie potrzebne.
A tymczasem najważniejsze ludzkie pytania, pytania o sens, takie jak: skąd się wzięliśmy, jak żyć, co dzieje się po śmierci, w ogóle nie znajdują się w polu widzenia nauk przyrodniczych. To powinno zastanawiać i studzić entuzjazm do nauki jako jedynego źródła prawdy. Metoda naukowa, aby być skuteczna, dokonuje samoograniczenia; koncentruje się na badaniu naturalnych związków przyczynowo skutkowych. Przenika głęboko, ale kosztem zawężenia pola widzenia: detektor metalu jest skutecznym narzędziem do wyszukiwania monet i pierścionków, ale nie należy się dziwić, że oprócz metalu, wszystko inne równie skutecznie odsiewa.
Kiedy dzisiaj patrzymy na gmach rozwiniętej już nauki, łatwo zapomnieć, co legło u jej podstaw oraz w jakich warunkach powstawały jej fundamenty. Nauka zrodziła się w chrześcijańskiej Europie, na gruncie bardzo szczególnego rozumienia świata, a ludzi, którzy ją tworzyli ukształtowała długa tradycja filozoficzna i teologiczna, w której racjonalność Stwórcy odgrywała ogromną rolę.
Można usłyszeć opinię, że przecież inaczej być nie mogło, bo wszyscy byli wtedy chrześcijanami, a dzisiaj większość uczonych w Boga nie wierzy. To prawda. I są w tym podobni do ludzi pracujących na wysokim piętrze wieżowca, którzy nie pamiętają, bo na ogół nie muszą, że kiedyś ktoś położył fundament i zbudował rusztowanie, którego już nie ma.
Kiedy w Europie rodziły się nauki przyrodnicze, to w bardziej technologicznie zaawansowanych Chinach, kraju o imponującym dorobku cywilizacyjnym, metoda naukowa „nie wystartowała”. Wielu badaczy uważa, że stało się tak, ponieważ brak wiary w rozumnego Stwórcę nie sprzyjał poszukiwaniu racjonalności w przyrodzie.
I rzecz dotyczy nie tylko Chin. Wielokrotnie w różnych cywilizacjach (Mezopotamia, Egipt, Grecja, Indie) powstawały zalążki nauki, która jednak nie przekroczyła stadium embrionalnego i umarła. Dotyczy to również islamu, który co prawda wierzy w Boga Stworzyciela, ale odmawia mu racjonalności.
Nauka zajmuje się odkrywaniem porządku naturalnego we wszechświecie. Jest to możliwe, ponieważ świat jest uporządkowany i czytelny, a porządek wszechświata jest akurat taki, że daje się rozumowo odkrywać. Inaczej mówiąc, ludzki umysł jest akurat takiego rodzaju, że potrafi naukowo świat porządkować. Wszechświat i człowieka przenika zatem ta sama racjonalność. Umożliwia im ona wejście we wzajemną relację, której efektem jest naukowe poznanie.
Dalej, istnieją rzeczy niematerialne, jak logika, matematyka czy informacja. To, że ludzki umysł potrafi odkrywać struktury matematyki i „pasują” one do naukowego opisywania świata, jest jedną z największych zagadek filozofii. Od najdawniejszych czasów refleksja nad matematyką odsyłała do transcendencji, absolutu, nadprzyrodzoności.
Ateizm ma ogromne problemy z uzasadnieniem tego stanu rzeczy. Natomiast odwołanie do racjonalnego Stwóry pozwala wytłumaczyć tak uporządkowanie wszechświata jak i ludzką rozumność.
Aby móc uprawiać naukę, ludzkie myślenie musi być wiarygodne. Tymczasem w myśl założeń ateizmu logiczne myślenie, jak każda inna rzecz, miało ukształtować się „naturalnie”, w wyniku bezcelowej gry mutacji i selekcji, której kryterium nie jest wrażliwość na prawdę, ale przetrwanie lub powiększenie puli genów. Jak w takiej sytuacji mamy dowierzać naszym sądom?
Nie chodzi o to, że w rozwiniętym mózgu nie mogą zachodzić naturalne procesy będące nośnikami myśli, ale w perspektywie ateizmu nie widać, dlaczego niektóre z nich miałyby być prawdziwe. A tymczasem musimy być zdolni do myślenia także myśli ważnych, czyli takich, które umożliwiają prawdziwy wgląd w rzeczywistość. Bez tego żadnej teorii naukowej i filozoficznej, z ateizmem włącznie, dowierzać nie można.
Jest rzeczą paradoksalną, że ateizm, który na każdym kroku odwołuje się do rozumu, ma ogromne trudności z uzasadnieniem rozumności. Niezależność rozumu od systemu natury ukazał Clive Staples Lewis w niewielkiej książce pt. „Cuda”. Inny Brytyjczyk, Chesterton, z właściwym sobie humorem trafnie zauważył, że „bez Boga nie byłoby ateistów”: aby bronić ateizmu trzeba zaufać rozumowi, którego wiarygodności na gruncie tegoż ateizmu nie da się obronić. Jest to podstawowa wewnętrzna sprzeczność ateizmu.
„Nonsens pozostaje nonsensem nawet w ustach fizyka światowej klasy”. Słowa te wypowiedział John Lennox, oksfordzki profesor matematyki i krytyk ateizmu, w reakcji na książkę Stephena Hawkinga pt. „Wielki projekt”. Nazwisko Lennoxa warto zapamiętać; to autor wielu popularnych pozycji, brał również udział w debatach z czołowymi ateistami, m. in. z Richardem Dawkinsem, autorem wzbudzającej silne emocje książki „Bóg urojony”. Czym zasłużył sobie Hawking, największy być może z żyjących fizyków, na tak niepochlebną opinię?
Chciał udzielić odpowiedzi fizyka na pytanie filozofa dlaczego istnieje raczej coś, niż nic. Brak poszanowania dla odrębności nauk przyrodniczych i filozofii z reguły kończy się niefortunnie, a przypadek Hawkinga dobrze to ilustruje.
Kiedy poważny uczony, zasiadający w Cambridge na katedrze Newtona, cieszący się medialną sławą i sympatią publiczności, mówi, że potrafi wyjaśnić, skąd wziął się wszechświat — nie odwołując się do Boga, to naturalnie wywołuje medialną sensację. „Dawkins przegnał Boga z biologii, Hawking zadał mu ostatni cios w fizyce!”
Takiego wzięcia w mediach krytycy ateizmu nie mają. Stwierdzenie „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” trudno uznać za sensacyjne. A jeszcze pięćdziesiąt lat temu teoria „wielkiego wybuchu”, którą dzisiaj zajmuje się Hawking, była w fizyce nie lada sensacją; musiała walczyć o naukowy szacunek, ponieważ prezentowała obraz świata podejrzanie zbieżny z narracją biblijną.
Co napisał Hawking w „Wielkim projekcie”? Przywołał, w nowym kontekście, znany nam już aforyzm Laplace’a: hipoteza Boga nie jest potrzebna… ponieważ świat potrafi stworzyć sam siebie. Tak, dobrześmy usłyszeli. „Ponieważ istnieje prawo grawitacji, wszechświat jest w stanie stworzyć sam siebie z niczego”.
Stwierdzeniu temu zarzuca się logiczną niespójność na kilku poziomach. Po pierwsze, skoro nic nie istniało, to nic nie mogło zaistnieć samo z siebie: nicość rodzi nicość. Po drugie, wg Hawkinga świat powstał z niczego, „ponieważ istnieje prawo grawitacji”. Wobec tego trzeba zapytać, skąd wzięło się prawo grawitacji? Po trzecie, autor przypisuje prawu grawitacji moc sprawczą. Tymczasem prawa przyrody niczego nie stwarzają, opisują tylko to, co w przyrodzie regularnie zachodzi. Aby móc mówić o prawach przyrody, przyroda musi najpierw zaistnieć.
Spróbujmy rozwikłać te sprzeczności. Oto istnieje odwiecznie jakieś „coś” (prawo grawitacji). To niematerialne „coś”, istniejące poza czasem i przestrzenią, posiada istnienie „samo z siebie” i nie potrzebuje uzasadnienia. Dzięki niemu z nicości wyłania się wszechświat.
To „coś” znane jest od wieków, ale na imię nie ma Grawitacja.
Na zdjęciu tłum ateistów demonstrujących przeciwko religii. Młody człowiek trzyma transparent a na nim hasło „Ewolucja dała mi palce, które trzymają ten plakat”. Co chciał przez to powiedzieć? Jeżeli sprowokować, to zatrzymał się w pół drogi. Prawdziwą prowokacją byłoby: „Ewolucja dała mi rozum, który wymyślił to zdanie”.
Na wyzwania, jakie ateizm stawia religii istnieją od dawna racjonalne odpowiedzi, co w ogromnym skrócie starałem się zarysować. Nie sposób jednak uniknąć pytania skąd bierze się atrakcyjność nowego ateizmu. Jeżeli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
Po pierwsze, ogromnie zmalała pozycja racjonalności we wszelkiej debacie. Po drugie, problem istnienia Boga ma wymiar moralny. „Jeżeli Boga nie ma, to wszystko wolno” powiedział Dostojewski. Dla wielu ludzi myśl, że jakaś nadludzka istota mogłaby obserwować i oceniać ich życie jest nie do zniesienia. Obraz Boga zredukowanego do roli Wielkiego Brata jest oczywiście karykaturą, ale ateiści często walczą z Bogiem urojonym.
Z prawdziwym Bogiem wcale nie musi być łatwiej. Bóg Miłości zaprasza do relacji, której warunkiem jest oddanie się, w miłości właśnie. Wielu ateistów publicznie oświadcza, że nie chcą żyć w świecie, w którym Bóg obnosi się ze swoją dobrocią. Stajemy tu wobec tajemnicy łaski i nawrócenia — ale to już zupełnie inny temat.
Wreszcie sami wierzący czasami zachowują się tak, jakby istnienie Boga było dla nich oczywiste, co irytuje, niekiedy zniechęca. Tymczasem warto pamiętać, że „Bóg, jest Bogiem ukrytym, a religia, która o tym nie mówi, nie może być prawdziwa.” To zdanie pochodzi od Pascala, autora „Myśli”.
Pascal rzecz jasna tej prawdy nie odkrył, streścił tylko wizerunek Boga Objawienia. Uzupełnił ją inną myślą, prawdziwie odkrywczą: „W świecie jest dostatecznie dużo światła na to, aby każdy, kto Boga szuka, odnalazł go, i dostatecznie dużo ciemności, aby ci, którzy Boga nie szukają, nie mogli go odnaleźć.”
Oto Bóg miłosierny i sprawiedliwy. Każdy otrzymuje to, czego pragnie jego serce.
Jacek Bacz jest autorem książek:
„By Reason Alone: Assembling the Great Puzzle” (Justin Press, Ottawa),
“Przez rozum do wiary: Fascynująca wędrówka” (Wydawnictwo WAM, Kraków).
Informacje o książkach i o autorze na stronie www.byreasonalone.com.